Międzynarodowy Dzień Wolontariusza w Kielcach świętowano z dużym rozmachem. Relacje z tego wydarzenia zamieściliśmy 6 grudnia. Jedną z laureatek konkursu, która otrzymała tytuł i statuetkę Laur Wolontariatu jest Agnieszka Poręba. Gdy wyczytano nazwisko pani Agnieszki, była wyraźnie zaskoczona. Jej wahanie przed wyjściem na scenę, zbiegło się ze słowami odczytywanymi przez prowadzących galę. - Od 2014 roku poświęca około trzydziestu godzin w miesiącu, by pomagać w Hospicjum im. św. Matki Teresy z Kalkuty w Kielcach. Robi zwykłe, niezwykłe rzeczy. Umila podopiecznym czas rozmową, czyta, spaceruje, karmi, sprząta, po prostu jest! A przy tym jest niezwykle skromną, cichą i stale twierdzi, „że przecież nic takiego nie zrobiła - anonsowano panią Agnieszkę.
Poniżej rozmowa z laureatką.
- Marzena Sobala. Nie spodziewała się Pani nagrody, choć od kilku lat jest wolontariuszką.
- Agnieszka Poręba. Przed galą, redaktorka z którejś rozgłośni poprosiła mnie o wypowiedź. Byłam zaskoczona, coś tam powiedziałam i uważałam, że mam już spokój. Jeszcze tylko odbiór dyplomu. To było wielkie wyzwanie, wejść na scenę, odebrać dyplom. Ale było nas kilkadziesiąt osób. Można było się za kimś schować. Gdy siadłam z dyplomem, pomyślałam, że wreszcie mogę spokojnie odetchnąć. Zobaczyć występ, bić brawo kolegom. I tak powinno zostać. Tymczasem wyczytano mnie po raz drugi…
- M.S. Nie rozumiem. Przecież laur się Pani należał.
- A.P. No właśnie z tym mam problem. Nie dajmy się zwariować. Nie jestem żadnym kierownikiem, czy koordynatorem. Nie załatwiam wielu spraw, które oni załatwiają. Jestem tylko wolontariuszem. Jednym z wielu.
- M.S. Chyba trochę umniejsza Pani swoją rolę?
- A.P. Nie. Może kiedyś, gdy brakowało wolontariuszy, to że pojawiam się w Hospicjum miało większe znaczenie. Teraz nas jest wielu. Więc nie rozumiem, dlaczego mnie ta cała nagroda przypadła w udziale. Cieszę się, ale nie rozumiem.
- M.S. Nie od razu trafiła Pani do Hospicjum?
- A.P. Jeszcze na studiach angażowałam się w ognisku wychowawczym, potem w różne działania pomocowe w Parafialnym Zespole Charytatywnym przy parafii św. Wojciecha. Przez dwa lata byłam wolontariuszką Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Chodziłam do domów do starszych ludzi, do dzieci. Wciągnęłam się w to pomaganie. Życie ma wtedy głębszy sens. Widzimy wszystkie jego odcienie. Poznajemy historie ludzi i dopełniamy swoją własną historię.
- M.S. A jak trafiła Pani do Hospicjum?
- A.P. Zadzwoniła do mnie siostra z Zespołu Charytatywnego z informacją, że organizowany jest kurs dla wolontariuszy, którzy pracować będą w takich miejscach. Trochę się wahałam. Wydawało mi się, że taki ogrom cierpienia tam jest, że nie dam rady. Kilkudniowe szkolenie wcale mnie nie uspokoiło. Ale mam taki charakter, że jak coś zaczynam, to nie rezygnuję. Poszłam więc do Hospicjum. Na początku nie było łatwo. Ale to w Hospicjum znalazłam swoje miejsce, tam czuję się najbardziej potrzebna i nie szukam już innych form wolontariatu.
- M.S. Co jest najtrudniejsze w pracy w Hospicjum?
- A.P. Że do kogoś przychodzimy rok. Jak do członka rodziny. Razem milczymy, albo rozmawiamy. Czytam temu komuś książkę. Przychodzę następnym razem, a tej osoby już niema. Śmierć wpisana jest w życie. To nierozłączne. Wiemy o tym, ale to bardzo trudne.
- M.S. Hospicjum kojarzy się ze smutkiem i wyrokiem śmierci.
- A. P. Ale to obraz nieprawdziwy. Są tam ludzie, którzy potrafią cieszyć się każdym dniem. Czekają na swoje rodziny, cieszą się z odwiedzin, z przeczytanej książki, smacznego obiadu. Chcą żyć w miarę normalnie. Czasem choroba się cofa. Czasem zatrzymuje na jakiś czas. Pacjent wraca do domu. Pamiętam pana, powiedzmy Ryszarda. Budował domy, był aktywny. Nagle choroba spowodowała całkowity paraliż. Właściwie tylko głową mógł poruszać. Mówił, ale nie jadł samodzielnie, nie ruszał się. To był bardzo pogodny człowiek. Pełen wiary w poprawę swojego stanu zdrowia. Cieszył się, gdy mógł napić się kawki. Cieszył, gdy przynosiłam mu do tej kawki słodką bułeczkę. Był radosny, gdy ktoś z dawnych znajomych do niego zadzwonił, ktoś go odwiedził. To nie jest umieralnia. To miejsce w którym chorzy ludzie starają się żyć najnormalniej jak się tylko da.
- M.S. Ale to ciągle, bardzo, bardzo chorzy ludzie…
- A.P. Ludzie, którzy nie chcą być sami. Choć oczywiście są wyjątki. Ludzie, którzy dają dużo od siebie. Bo potrafią być jak nikt inny wdzięczni za każdą posługę. No i bezwiednie dają nam jeszcze coś bezcennego. Refleksje nad naszym życiem. Dzięki hospicjum przewartościowałam wiele spraw, nauczyłam się pokory. Ktoś się cieszy, że przychodzę, czeka na mnie, jestem mu potrzebna. To jest najważniejsze. Nauczyłam się doceniać drobne przyjemności.
Ale nie oddzielam mojego życia od Hospicjum. To część mnie. Nie wyobrażam sobie tygodnia, w którym bym się tam nie pojawiła. Brakowałoby mi tego. Wiem, że ktoś na mnie czeka. Jednak nie idę tam tylko z obowiązku, ale także z potrzeby. Ja też chcę się zobaczyć z pacjentami. Posiedzieć. Coś zrobić, do czegoś się przydać. Albo wspólnie pomilczeć. W tygodniu przedświątecznym będzie choinka, wigilia, życzenia, kolędy. Nie wyobrażam sobie żeby mnie tam nie było.
W święta też pójdę do moich pacjentów. W święta przecież odwiedza się bliskich.