W regionie świętokrzyskim nie stwierdzono dotąd żadnego przypadku afrykańskiego pomoru świń, ale pod koniec ubiegłego roku ogniska tej choroby pojawiały się na Mazowszu, po naszej stronie Wisły. - Wojny nie ma, ale na wszelki wypadek trzeba się do niej przygotować – mówi dr Bogdan Konopka, Świętokrzyski Wojewódzki Lekarz Weterynarii.
Dlatego regularnie organizowane są spotkania rolników, leśników i myśliwych z lekarzami weterynarii. Informacje na temat ASF i zagrożeń, jakie za sobą niesie, są dostępne w formie ulotek, filmów, kampanii w mediach.
- Najgorsze jest to, że trwa to już cztery lata, a my ciągle się uczymy jak usprawnić walkę z tą chorobą. Nie tylko w obszarach występowania choroby, ale też poza nim. W głowach naukowców ciągle pojawiają się nowe rozwiązania - twierdzi dr Konopka.
Pierwszy przypadek zachorowania na ASF wśród dzików w Polsce zanotowano w lutym 2014 roku, kilka miesięcy później, w lipcu, padły pierwsze świnie. Od tego czasu wykryto ponad 1300 przypadków zachorowań na tę chorobę wśród dzików, stwierdzono też 106 ognisk u świń.
- 29 listopada ubiegłego roku pojawił się pierwszy przypadek ASF za Wisłą. Wcześniej ogniska tej choroby u dzików i świń występowały tylko na ścianie wschodniej, czyli Lubelszczyźnie, Podlasiu, wschodniej części Mazowsza, także w części Warmii i Mazur graniczącej z Rosją. Pod koniec ubiegłego roku znaleziono padłe dziki, zarażone wirusem niedaleko Warszawy, w powiecie piaseczyńskim. Na czterdzieści znalezionych martwych zwierząt, w trzydziestu przypadkach stwierdzono wirusa – mówi Bogdan Konopka.
Od 21 stycznia tego roku obowiązuje opracowana w ministerstwie rolnictwa przez Głównego Inspektora Weterynarii procedura przeszukiwania lasów przez myśliwych i leśników. Wcześniej w każdym powiecie lekarze weterynarii przeprowadzili szkolenia z myśliwymi i leśnikami, w jaki sposób eliminować truchło, które zalega w lasach. Jest bezwzględny nakaz, aby je zabrać i zutylizować, miejsce zdezynfekować, a w terenach trudno dostępnych zakopać.
- To poszukiwanie jest po to, aby likwidować puszki z wirusem. Bo w kościach czy skórze padłych zwierząt wirus może przetrwać nawet rok – mówi dr Konopka.
Wirus sam nie przedostanie się do chlewni, musi zostać przeniesiony. A takimi nośnikami mogą być szczury i myszy, koty i psy, ptaki i owady, które żywią się padliną. Nawet słoma, zboża i zielonka pochodzące z pól, które są penetrowane przez watahy dzików, też mogą stanowić zagrożenie. Wirusa może przynieść sam właściciel trzody chlewnej, jeśli chodzi do lasu na grzyby, czy po drzewo. Do tego kłusownicy, a nawet myśliwi, mogą coś przynieść do gospodarstwa. Zagrożeniem mogą też być przybysze zza wschodniej granicy - Litwy, Łotwy, Estonii, Białorusi, Ukrainy, Rosji oraz Mołdawii, Rumunii i Bułgarii. W tych krajach występuje afrykański pomór świń. Dlatego żywność, którą wwożą imigranci, może być zarażona. Część jej ląduje na parkingach, w koszach, potem wyciągana jest przez zwierzęta i w ten sposób wirus się rozprzestrzenia.
- Dlatego tak ważne jest profesjonalne zabezpieczenie, czyli bioasekuracja obiektów, w których hodowane są świnie. Polega to między innymi na tym, że prowadzony jest rejestr osób wchodzących i wychodzących z chlewni, obowiązuje kąpiel przed wejściem na jej teren, stosowane są siatki w oknach, które zabezpieczają przed ptakami i muchami oraz stacje trucia gryzoni. Nawet samochody dostarczające paszę nie wjeżdżają na teren gospodarstwa. A jeśli samochód wjeżdża, jest opryskiwany – wylicza dr Konopka. - Bioasekuracja jest bardzo ważna. Z jednej strony po to, aby zapobiec rozwojowi choroby, z drugiej - ogromnym stratom w gospodarce narodowej, bo wstrzymuje się eksport żywych zwierząt i mięsa oraz przetworów, z budżetu państwa wypłacane są odszkodowania, spadają też ceny żywca.
W województwie świętokrzyskim jest około 10 tysięcy gospodarstw, w których hodowana jest trzoda chlewna. Zgodnie z zaleceniem Głównego Inspektora Weterynarii, od marca będą prowadzone kontrole pod kątem przestrzegania przez właścicieli norm sanitarnych, które mają zapobiegać rozprzestrzenianiu się choroby.
- Karami administracyjnymi można wymusić na gospodarzu jakieś zabezpieczenia, albo rezygnację z tego chowu. Bo on jest potencjalnym, ogromnym zagrożeniem – informuje dr Bogdan Konopka.