Był dyrektorem naczelnym Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kielcach przez 16 lat. W placówce tej przepracował łącznie 42,5 roku. Został nazwany przez marszałka województwa świętokrzyskiego Adama Jarubasa „wielkim budowniczym", bo w czasie jego rządów szpital na Czarnowie zmienił się nie do poznania. Jan Gierda odszedł ze stanowiska dyrektora kilka dni temu. Rozmawiamy z nim o jego dorobku i planach na przyszłość.
Ponad 42 lata pracy w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Kielcach, 16 na stanowisku dyrektora - to robi wrażenie. Czy odchodząc czuje się Pan spełniony?
Pewnie, że się czuję spełniony. Zwłaszcza, że zrealizowałem potężną liczbę inwestycji. Wymienię takie jak: hotel pielęgniarek, wieżowiec, przychodnia przyszpitalna, przychodnia sportowo-lekarska, nadbudowa oddziału zakaźnego, remonty kapitalne wszystkich oddziałów, wymiana całej sieci wodociągowej, zbiorników retencyjnych, budowa kardiochirurgii, neurochirurgii, lądowiska, parkingu wielopoziomowego, SOR, Szpitala Dziecięcego, budowa dwóch budynków psychiatrycznych przy ulicy Kusocińskiego, modernizacja przy ulicy Kościuszki oddziału rehabilitacyjnego, remont kapitalny oddziału zakaźnego, budowa nowego oddziału nefrologii po starej rehabilitacji, rozbudowa oddziału tzw. sztucznej nerki o następne stanowiska dializacyjne. Uzbierało się tego dużo. Myślę, że to wszystko zostało zrobione z pożytkiem dla ludzi. Oddziały są dobrze wyposażone. Półtora roku temu stworzyłem trzeci poziom referencyjny dla noworodków. Świętokrzyskie jako województwo było ostatnie w Polsce, umierało tu najwięcej dzieci - 8,2 promila, dzisiaj ta wartość wynosi 4 promile i mamy pierwsze miejsce w Polsce pod względem najmniejszej umieralności. Mnie, jako człowieka starszego bardzo to cieszy. Zadowolone są również rodzące kobiety – stworzone są takie warunki, tak doskonałe wyposażenie, jakie ma mało kto w Polsce.
Dzięki tym wszystkim inwestycjom zwiększyła się w ostatnich pięciu latach liczba zatrudnionych osób w szpitalu, o ponad 500, co w Kielcach ma ogromne znaczenie. Zdobyło pracę wielu lekarzy, ogromna liczba pielęgniarek - było ich 600, a teraz jest ponad 800, personelu pomocniczego: sprzątaczek, praczek itd., itd., obsługi technicznej, administracyjnej. Bezrobocie w Kielcach dzięki nam zmalało.
Czy któraś z tych inwestycji miała dla Pana szczególne znaczenie?
Na pewno najważniejszą jest Szpital Dziecięcy. Na Czarnowie dzieci będą miały warunki kapitalne. Wszystko, co się robi dla ludzi jest ważne. Nieraz mała rzecz jest istotna. To, że Szpital Zespolony ma znakomite wyposażenie – mało który w kraju może się z nami równać - jest to efekt ciężkiej pracy całego personelu, nie ukrywam, że mojej też. Zostawiłem szpital niezadłużony. Nie mamy żadnych obciążeń, długów wymagalnych, zostało parę złotych na koncie na czarną godzinę - jakieś awarie, zakup sprzętu... Oczywiście trzeba dalej pracować, sądzić się z funduszem, uzyskiwać pieniądze za nadwykonania. Nie można leczyć za darmo. W roku 2015 będzie ciężka sytuacja w służbie zdrowia.
Co było przez te wszystkie lata na tym stanowisku dla Pana najtrudniejsze?
Cały czas była to walka, aby szpital był na najwyższym poziomie. Trzeba było ludzi kształcić, kształcić, kształcić i kształcić. To była walka o to, aby utrzymać całą infrastrukturę techniczną. Szpital Zespolony jest jedynym szpitalem w województwie, który posiada własną grupę remontową, my nie zlecaliśmy malowania, wymiany centralnego ogrzewania i innych rzeczy, ponieważ to robili nasi ludzie, nam się to opłacało. Zatrudniałem bardzo dobrych, doskonale wyszkolonych - malarzy, stolarzy, spawaczy, glazurkarzy, elektryków, hydraulików. Ci ludzie latami ze mną pracowali. Znają obiekty perfekt, dlatego budynki wyglądają tak jak wyglądają, widać ład i porządek. Jesienią ubiegłego roku zrobione zostały wszystkie drogi, chodniki. Zostawiłem szpital naprawdę w dobrej kondycji. Za kilkanaście dni kończy się remont kapitalny interny drugiej. Pokoje będą z łazienkami, natryskami - chorzy zyskają dużo.
Jeśli jest ład i porządek lepiej się pracuje - w bałaganie nigdy się nie pracuje dobrze. Musi być systematyka. Trudno w to uwierzyć, ale potwierdzą to wszyscy pracownicy szpitala, że przez 42 lata nie spóźniłem się ani razu do pracy, nawet minuty. Zawsze byłem za pięć, dziesięć siódma. Ludzie o tym wiedzieli i już czekali przed moimi drzwiami.
Podczas Pana pożegnania lekarze powtarzali, że nikomu nie odmawiał Pan pomocy?
Mam ogromną satysfakcję, że przez te 42,5 roku przyjąłem wielu ludzi w gabinecie. Faktycznie nikomu nie odmówiłem pomocy. A przecież do szpitala nikt nie przychodzi popatrzeć na dyrektora, tylko zawsze coś chce… Przychodziło do mnie bardzo dużo ludzi w różnych sprawach, także dlatego, że jestem radnym i wielu osobom udało mi się pomóc. Teraz też dzwonią o miejsca na rehabilitację, o poradę... Mnie to przynosi ogromną satysfakcję. Mam poczucie, że jestem potrzebny.
Czy są momenty w ciągu kilkudziesięciu lat pracy w szpitalu, które szczególnie Pan zapamiętał?
Były trudne momenty. Lekarze straszyli, że odejdą od łóżek, nie chcieli pracować. Żądali potężnych podwyżek płac. Pamiętam 10 lat temu taką przykrą sytuację osobistą. Miałem stare Mitsubishi Pajero – 19-letnie, jechałem do pracy i na przejeździe kolejowym wjechałem pod pociąg. Jakoś tak się udało, że przeskoczyłem tory, samochód miał tylko tył zniszczony, a ja przeżyłem. Jechałem z partnerką. Później żartowałem, że Pan Bóg mnie ocalił, bo potrzebuje dobrego dyrektora. Starałem się nigdy nikogo „nie kopać" w pracy. Jest faktem, że otrzymywałem wiele sygnałów na temat pobierania nielegalnych pieniędzy na operacje, wszystkie rozpatrywałem w sposób logiczny.
Mówił Pan, że po odejściu ze szpitala na Czarnowie ma Pan wiele propozycji pracy?
W sumie mam sześć propozycji pracy, w tym ze szpitali z Opatowa i Ostrowca Świętokrzyskiego. Wybieram się do starosty Włodarczyka do Opatowa może w piątek - porozmawiać z nim, z ludźmi, może wezmę tę pracę… Na razie chcę odpocząć miesiąc. Siedzę w domu i segreguję rzeczy, które zabrałem – przecież jest wiele niepotrzebnych. Jakąś pracę wezmę. Nie jestem wypalony. Na pewno nie będę pracował w Szpitalu Zespolonym. Myślałem, że będziemy budować przy tej placówce dom opieki długoterminowej, ale na razie nie ma jeszcze pieniędzy, może się kiedyś pojawią. Na pewno będę coś robił i nie chodzi mi o pieniądze, tylko o kontakt z ludźmi.
Na stanowisku zastąpił Pana Andrzej Domański - dotychczasowy wicedyrektor szpitala ds. eksploatacyjno-ekonomicznych. Czego życzy Pan swojemu następcy?
On jest dobrze przygotowany. Pracował ze mną kilkanaście lat, zna zagadnienia. Dostał dużo wskazówek. Starałem się, żeby przejął zakład w dobrej kondycji. Ma kapitał - pracuje tam 1500 ludzi, masę młodych się kształci. Ma trzymać fason i rozwijać szpital, a nie popuszczać. Szukać możliwości finansowych, przez środki pomocowe. Osobiście się cieszę, że "zdrowie" podlega Kazimierzowi Kotowskiemu, bo to człowiek mądry, wyważony i na pewno współpraca Andrzeja Domańskiego z Kazimierzem Kotowskim będzie układała się bardzo dobrze. Domański do perfekcji zna zagadnienia, pewnie to wykorzysta i zawsze może liczyć na to, że jeśli coś mu nie wyjdzie, mogę przyjechać i mu poradzić.
Dziękuję za rozmowę
Anna Mazur-Kałuża
Fot. Zbigniew Masternak