We wrześniu ubiegłego roku panie z Koła Gospodyń Wiejskich „Kalinki" z Brzozowej koło Opatowa wystąpiły w TVP w programie „Pytanie na śniadanie". Znany kucharz Jerzy Nogal szukał koła, które promuje regionalne, zdrowe potrawy. Gdy dowiedział się, że panie z Kalinek potrafią z kaszy gryczanej ugotować zupę, upiec chleb i wyczarować najlepsze pierogi na świecie, nie wahał się z zaproszeniem ani przez chwilę.
- Pamiętam, że o trzeciej w nocy doiłam krowę, żeby do tej Warszawy dojechać na czas. Ale cóż, my Kalinki to siostry, a nasza Basia to matka dyrektorka. Robi się, jak każe. I ja to bardzo lubię - mówi Anna Kopeć, która w raz z mężem prowadzi gospodarstwo rolne, każdą wolną chwile poświęca pracy w KGW. - Nie wszyscy wiedzą, że jesteśmy naturalnym zagłębiem kaszy jaglanej. U nas sieje się proso, z którego jest ta kasza. Mamy swoje nieznane szerzej przepisy na potrawy jaglane. Na przykład zupa, którą zaserwowaliśmy w telewizji, czyli brzozowskie flaczki z gąskami, kluskami zacierkami i słoninką - dodaje.
Barbara Sołtyka, przewodnicząca Koła, wybrana Człowiekiem Roku 2017 w powiecie opatowskim, z uśmiechem wspomina pobyt w tym programie. - Telewizja nam nie straszna, bo w innych programach też występowałyśmy: „Dzień dobry Polsko", „Jaka to melodia". Ten program zapamiętałyśmy, bo chyba nigdy nikt nas tak nie chwalił, jak wtedy. W przerwach reklamowych panowie kamerzyści przybiegali, żeby spróbować naszej kaszy mówiąc, że takie zapachy się unoszą, jak nigdy dotąd - wspomina pani Basia.
Halina Marzec także dobrze pamięta wyjazd do Warszawy, ale z równie dużą przyjemnością wspomina udział w biesiadach, przeglądach, dożynkach które odbywają się w świętokrzyskim. Wprawdzie nie ma potem telefonów od znajomych, w rodzaju: widziałem cię w telewizji, ale satysfakcja z występu, ze spotkania z ludźmi jest tak samo duża.
Anna Kopeć pamięta, że gdy opowiadały na wizji, że kasza dobra jest na serce, trawienie, młody wygląd, a dziennika dopytywała jakie jeszcze jaglanka ma zalety, Basia palnęła, że dobra jest na seks. Potem odbierały wiele telefonów. Ludzie pytali ile dziennie trzeba jeść tej kaszy, żeby zadziałało.
- Nie wyobrażam sobie życia bez koła. Odmładza mnie, nie myślę o chorobach. Gdy zagra muzyka, to nogi same niosą mnie do tańca - opowiada pani Halina.
Kalinkom pomaga syn pani Basi Andrzej Sołtyka. Bardzo cenią sobie jego pomoc. - Proszę napisać, że zawsze o nas pamięta. Podpowiada gdzie możemy jechać, sprawdza gdzie organizowane są konkursy, przeglądy. Robi cały PR dla naszego koła - mówi Maria Krzeszowska.
W 2013 roku pojawiła się propozycja, żeby organizować wigilie dla samotnych i starszych osób. Nie od razu miejscowi zaakceptowali ten pomysł. Ówczesny wójt jednak się upierał. - Tłumaczył nam: macie salę, umiecie gotować, ja wam pomogę. No i zrobiłyśmy wigilię i tak już od pięciu lat. W tym roku było 136 osób - opowiada Halina Marzec.
W KGW „Kalinki" aktywnie działa osiem osób. Siedem pań i Włodzimierz Morka, muzyk. - To nasz rodzynek - mówi Halina Sorbian. Często przygrywa razem ze swoimi trzema wnukami. Najmłodszy, siedmioletni gra na akordeonie. Wzbudza zawsze największy zachwyt, ale wszyscy chłopcy pięknie grają i pięknie się prezentują. - Mieszkają w Radomiu, ale jak trzeba, jak jest ważny występ to przyjeżdżają, żeby z dziadkiem zagrać - mówi dumny pan Morka. Sam gra ze słuchu, nie zna nut. Tak też zaczęli grać wnukowie, wpatrzeni w dziadka. Teraz chodzą do ogniska muzycznego i nuty nie stanowią już dla nich tajemnicy. - Gram jeszcze w Ożarowie w Domu Kultury. Uwielbiam to. Z paniami z koła zdążyłem się zaprzyjaźnić. Pamiętają o moich imieninach, innych ważnych datach. Choć mieszkam 12 kilometrów stąd, z radością przyjeżdżam na próby. Sama pani widzi jak tu wesoło - uśmiecha się pan Włodzimierz.
Rzeczywiście, kiedy weszłam do remontowanego właśnie Domu Kultury, przywitał mnie śpiew przy akompaniamencie pana Włodka. -To na powitanie - zapewniała pani Barbara. - Zawsze w ten sposób witamy naszych gości. Za chwilę pochwalimy się naszymi wypiekami - uśmiecha się zachęcająco.
Przy kawie i wybornym cieście, kobiety z KGW opowiadały o swojej pracy na rzecz mieszkańców, o poczuciu misji gdy chodzi o prezentowanie Brzozowej na uroczystościach gminnych czy wojewódzkich, o robieniu palm na święta wielkanocne, wieńcy na dożynki, stroików na święta. - To nasze zadania. Jesteśmy wszędzie tam, gdzie coś się dzieje. Jak się nie dzieje, to prowokujemy różne zdarzenia. Jak chociażby ostatnia zabawa choinkowa. Przeszła nasze oczekiwania. W dyskotece obok było już cicho, a nasi goście nie chcieli wyjść. Didżej został z nami do czwartej - wspomina przewodnicząca koła. - Jak sobie pomyślę, co mówili ludzie na początku, że nie mamy pracy, zajęć, dlatego zakładamy koło i gdy patrzę teraz jak wspierają naszą działalność, to aż serce się raduje - mówi Ala Mazur, zastępca przewodniczącej, dla której praca w kole to uzupełnienie codziennego życia, odskocznia i możliwość pracy dla innych.
Halina Sorbian, milcząca przez długi czas naszego spotkania drzuca wreszcie swoje opinię. - Nie wyobrażam sobie już, że mogłabym nie być w kole. Gdy się przyjdzie na próbę, od razu człowiek ma ochotę na kawkę czy herbatę, na kawałek ciasta, pogaduszki. Najpierw rozmawiamy o swoich sprawach, potem o tym, co trzeba zrobić, zorganizować, aby ludzie w Brzozowej poczuli że są razem, że ktoś o nich myśli– mówi pani Halina.
Teresa Chuchała po tragicznej śmierci syna nie wychodziła z domu przez rok. Nie chciała słyszeć o kole. Ale koleżanki nie ustąpiły. Wreszcie wróciła do ludzi, do spraw Brzozowej. Zaczęła występować, brała udział w przygotowaniach do pokazów. Życie, na ile to możliwe, wróciło na swoje tory. - To jest balsam dla duszy, to ze można przyjść do koleżanek, zrobić coś dla ludzi - mówi Teresa Chuchała.
„Kalinki" mają wielkie ambicje. Barbara Sołtyka opowiada o wielkich planach. Pierwszy, który już się krystalizuje, to Muzeum Regionalne na piętrze w Domu Kultury. Chodzi o zgromadzenie w jednym miejscu narzędzi i przedmiotów codziennego użytku, używanych przez przodków. Aby młode pokolenie wiedziało co to jest żelazko z duszą, jarzmo, cepy, sierpy. Maria Krzeszowska nie może się doczekać otwarcia Muzeum. Ma kilka dobrze utrzymanych przedmiotów. Są już opisane: z którego roku pochodzą i do czego służyły. Przewodnicząca jest dobrej myśli. Starosta obiecał kupić regały, wyposażenie. Chcą otworzyć muzeum jak najszybciej. Ale jest jeszcze jeden pomysł. Pani Barbara marzy aby się spełnił. - Chcemy ogródek jordanowski dla dzieci i siłownię pod chmurką dla dorosłych stworzyć na placu przed Domem Kultury. To byłoby coś. Plac jest nasz. Marnuje się Myślałam, że mniej mamy dzieci, ale jak robiłyśmy Mikołajki, prawie 70 dzieciaków było. To dla nich ten plac zabaw. Musi się udać. Zwłaszcza, że wójt i starosta, są po naszej stronie. Możemy na nich liczyć - mówi z przekonaniem Barbara Sołtyka.
Długo jeszcze panie i pan Włodek mogliby opowiadać o swojej pasji. Czas się jednak żegnać. Umawiamy się na otwarcie muzeum. „Kalinki" żegnają mnie znowu śpiewem i muzyką. Machają na pożegnanie i jeszcze raz zapraszają na otwarcie Muzeum Regionalnego.
.